Podwójnie zimno

Ciągle marznę. Ale w niedzielę było pięknie i słonecznie. Poszliśmy z młodszym na długaśny spacer, obeszliśmy pół miasta, cztery godziny na nogach, rewelacja. W centrum zauważyłam auto pana K. Po czym niemal wpadłam na jego kobietę, przywitałyśmy się, młodszy też się przywitał. Takie kurtuazyjne bla, bla… Ona o tym, że czeka na niego.

On podszedł, rzucił w moją stronę „cześć” zupełnie na mnie nie patrząc, ja, nie patrząc na niego, odpowiedziałam, jemu i jednocześnie jej, żegnając się, poszliśmy z młodym coś zjeść.

Mąż i starszy zjawili się tam po kwadransie, problem z rowerem i przebitą dętką. Ale starszy dzielnie zniósł problem i wrócili pieszo do domu. Ja, okrężną trasą, z młodszym. Prawie rodzinne wyjście. Wieczorny grill w wykonaniu teścia, starszy z nami przy stole, zjadł coś, pogadał chwilę, całkiem znośnie. Mąż planował, gdzie posadzi tuje, a gdzie postawi huśtawki młodszego.

Chwilami miałam wrażenie i nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, że będzie dobrze, bezpiecznie, rodzinnie, stabilnie.

Nie daję rady. Krzyczymy na siebie. Młodszy płacze, przeraża mnie to, że tak mocno to wszystko przeżywa. Chciałabym móc chronić go przed tym. Wieczorem powiedział, że źle się czuje, że jest mu strasznie zimno. Miałam wrażenie, że czuje się dokładnie tak samo, jak ja. A to taki chłód, na który nie pomogą dwie kołdry i ciepłe swetry.

Chciałam kupić jeszcze jedną huśtawkę, taką większą, dla mnie. Lubię się huśtać. Nie tak bardzo mocno, ale lubię, dość mocno, do pewnej granicy. A teraz widzę, że moje życie jest taką największą huśtawką. Góra-dół-góra-dół-góra…. ściska mnie w żołądku, kręci mi się w głowie, ale z tej życiowej huśtawki nie mogę zejść, ktoś mnie huśta, nie mam wpływu na to, jak mocno, jestem przerażona i coraz częściej marzę o tym, by z tej huśtawki uciec. Jednocześnie wiem, że nie mogę.

Byłam dziś zrobić EKG, od rana ból w klatce piersiowej narastał i stawał się strasznie uciążliwy. Lekarze powiedzieli, że jest ok. Mam się mniej denerwować.

Bardzo zabawne. W apteczce mam tabletki. Dziś po raz pierwszy pomyślałam, że to już taki moment, że powinnam po nie sięgnąć, bo bez nich nie dam rady. I, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znalazłam w sobie spokój, cierpliwość, żeby tylko dało się wyrzucić ten przytłaczający smutek, poczucie bezsilności i rozpaczy. Nie wiem, czy ta magiczna tabletka pomogłaby na to. Nie wzięłam jej. Może w weekend spróbuję.

Kupiłam dla młodszego plac zabaw z małym domkiem. To chyba jest taki substytut domu, który chciałabym kupić, dla nas. Nasze miejsce. Moje miejsce i jego miejsce.  Z kotem, z lawendą.

A potem zobaczyłam cudny rower z lawendowymi elementami. Zatęskniłam za jazdą na rowerze. Od lat nie jeździłam, rower zardzewiał. Kupiłam go za pieniądze zarobione w wakacje. Fajny był, sprawdzał się w trudnym terenie. A ten wypatrzony dziś przypomniał mi mój pierwszy rower (bo jest tej samej firmy), kupiony przez ojca. Wszystkie dzieci miały Wigry 3, a ja Rometa Alkę. Z przerzutkami, fantastycznie mi się na nim jeździło. Boję się jeździć. Patrzę na niebezpieczne manewry rowerzystów i coraz trudniej mi przełamać się i wyjechać na ulicę. Wolę moje auto, moją ślimaczą skorupkę, może dlatego, że bardziej chroni. A może dlatego, że na rower nikogo już nie wpuszczę, a w skorupce mam jeszcze miejsce dla kogoś innego.

Myślałam, że po historii z przepoconą koszulką, skarpetkami w misie i wizją zostawienia w lesie pan K. już nie zadzwoni. Zadzwonił. W moim napiętym grafiku nie znalazłam dla niego czasu. Wypytał szczegółowo o jutro,  powiedziałam, że mąż ma urlop, mamy sporo spraw do załatwienia. Wypytał o środę. Podałam rozkład dnia, wiedząc, że dla niego nie będę miała ani sekundy. A dziś, wbrew temu, co mówiłam, miałam wolną godzinę, pojechałam do parku, piłam kawę, jadłam rogaliki, czytałam książkę, czas tylko dla mnie, powiedziałam sobie: a teraz przez kwadrans będę szczęśliwa, z kawą, rogalikami i książką. I będzie mi dobrze. Było. W parku. A potem przytłoczyła mnie tak strasznie rzeczywistość. Nie mogę zasnąć. Może to wina tej dodatkowej kawy w parku (bezkofeinowej nie mieli). Może stres. Zrobiłam kolejne zlecenie na jutro. Skasowałam gotówkę, szczęśliwa, że klient zapłacił z góry, a na dodatek przypomniał, że poprzednio nie zapłacił i teraz płaci za oba zlecenia. Potrzebne mi takie chwile, jak ta kawa w parku, wracam do niej myślami i próbuję się pozbierać. Koszmarnie mi zimno. Boli mnie głowa. Ból w klatce zelżał. Coś wewnętrznie boli. Nie umiem ciągle powiedzieć „nie dzwoń”. Próbuję znaleźć w głowie coś, co jednak już umiem, a co dotyczyłoby mojego postanowienia i trwania bez pana K. Umiem się wkurzać na niego. Umiem poprawić sobie nastrój bez spotkania z nim. Może coś jeszcze, ale nie umiem tego wygrzebać z pamięci. Oczy mi się kleją, może jednak uda się zasnąć, bo jutro kolejny ciężki dzień, długi i intensywny.

 

6 myśli na temat “Podwójnie zimno

Dodaj odpowiedź do voleursdutemps Anuluj pisanie odpowiedzi